Madigan udając się tam incognito, miała nadzieje, że nakryje cyberprzestępców na otwartej dyskusji o swoich nielegalnych postępkach. Jednak prowokacja obróciła się przeciwko niej: organizator konferencji zdemaskował ją pośrodku sali wypełnionej setkami uczestników kongresu, którzy mieli stać się jej łatwym celem.
Zwykle przyjazna, pomimo wampirycznych ubrań oraz cery, publiczność nie była zachwycona. Kiedy niektórzy skandowali: "spalić czarownicę", Madigan uciekała z Riviera Hotel do samochodu ścigana przez 150 wrzeszczących hakerów:
Według jednego z rzeczników konferencji, znanego jako Ksiądz, Madigan nie spotkała się z gościnnym przyjęciem nie tylko dlatego, że nie miała ze sobą legitymacji prasowej. Nie zrozumiała także istoty rzeczy. Przez skupianie się na czarnych owcach Madigan przekłamuje ducha DefCon: Tu bystrzy ludzie spotykają się ze sobą, żeby poeksperymentować z technologią - mówi Ksiądz .
- Przeciętny Amerykanin myśli, że kradniemy mu numery ubezpieczenia społecznego, gwałcimy jego dzieci i włamujemy się na jego konto bankowe - dodaje. W rzeczywistości jesteśmy jedynymi w swoim rodzaju odkrywcami. Napotykamy nowa technologię i chcemy wiedzieć, jak działa.
Odkrywanie znacznie przekracza zamknięte zakątki internetu. Ponad 6 tys. uczestników konferencji DefCon hakuje wszystko: samochody, żeby zwiększyć ich moc i usunąć uprzykrzające życie ograniczenie emisji spalin oraz układy zabezpieczające; mózgi, wykorzystując receptory biologicznego sprzężenia zwrotnego z gier wideo do łagodzenia zaburzeń lękowych; nawet wojnę w Iraku. Pewien inżynier z marynarki wojennej przedstawił ze szczegółami historię dziewięciomiesięcznego hakowania rebelianckich bomb przez blokowanie ich częstotliwości radiowych, żeby zapobiec detonacji.
- Ludzie, którzy zbudowali marsjańskiego łazika, to hakerzy - mówi Jeff Moss, znany także jako Mroczny Tangens, haker organizujący konferencje DefCon od 15 lat. - W zasadzie lubimy tutaj włamania, które nie są nikczemne, a wymagają wymyślenia czegoś nowego od samego początku. Właśnie takie podejście próbujemy nagradzać na DefCon.
Ten rodzaj niewinnego hakowania przeniknął do wielu konkursów urządzanych podczas konferencji, miedzy innymi otwierania zamków wytrychem albo gry "Capture the Flag", w której poszczególne drużyny dostawały punkty za wykradanie sobie nawzajem fragmentów danych.
Naturalnie DefCon nadal przyciąga grupę hakerskich czarnych charakterów, zainteresowanych wiedzą o najnowszych narzędziach do włamywania się, sabotażu, szpiegostwa przemysłowego lub kradzieży kart kredytowych. Jednak to, co przyciąga cyberprzestepców, przyciąga też cyberpolicjantów. Każdy uczestnik konferencji, który zweryfikuje tożsamość zakonspirowanego agenta policji federalnej, wygrywa koszulkę z napisem: "Zauważyłem agenta".
W miarę jak centrum cyberprzestępczego świata przenosi się od hakerów-amatorów do zorganizowanych gangów z Europy Wschodniej i Azji, agenci federalni są coraz bardziej skorzy do współpracy z szemraną społecznością DefCon. W tym roku co najmniej sześciu agentów ujawniło swoją tożsamość na konferencjach prasowych i dyskusjach panelowych. Jeszcze dziwniejsze jest to, że dwoje z nich zawarło związek małżeński podczas ceremonii zamykającej konferencję.
- W rzeczywistości gatunek hakerów - teoretyków występujący na DefCon organy ścigania traktują raczej jako rozrywkę niż prawdziwe zagrożenie - mówi Jim Christy, dyrektor do spraw badań w Centrum Cyberprzestępstw Departamentu Obrony. Placówka koncentruje się bardziej na dużych atakach na infrastrukturę o strategicznym znaczeniu albo rządowe strony internetowe, w rodzaju włamania na strony estońskiego rządu w maju tego roku albo ataków określonych jako "deszcz tytanowy" , których ofiarą padały w ostatnich latach amerykańskie komputery w Departamencie Handlu i Departamencie Stanu.
- Pojedynczy hakerzy tylko odciągają naszą uwagę, kiedy usiłujemy się skoncentrować na prawdziwym problemie - mówi. - Musimy sprawdzić każde zagrożenie, ale często okazuje się, że mamy do czynienia z hakerskimi płotkami.
Jeśli hakerzy związani z DefCon wdają się w nielegalne przedsięwzięcia, to raczej z pobudek libertariańskich niż ze złośliwości - twierdzi kolejny z organizatorów DefCon, znany jako Martwy Nałogowiec. - My po prostu nie traktujemy prawa jako kompasu moralnego - mówi.
Martwy Nałogowiec, chudy trzydziestoczterolatek ubrany na czarno i noszący melonik opowiada, że zaczął używać internetu we wczesnych latach 90., jeszcze przed pojawieniem się dostawców usług internetowych. W tamtym czasie tylko użytkownicy z kontami założonymi na uniwersytetach mogli legalnie łączyć się z siecią. On sam i wielu innych bez kont uniwersyteckich znajdowało sposoby na "pożyczenie" dostępu, co było złamaniem prawa. W tym sensie - mówi Martwy - kultura internetowa zawsze naginała, a czasem łamała prawo.
Nie znaczy to, że prawdziwe cyberprzestępstwa nie są ani trochę kuszące. Choć Martwy Nałogowiec pracuje teraz w dużej firmie z branży nowoczesnych technologii, kiedyś zaoferowano mu pracę w tak zwanej "aptece internetowej" spamującej internautów reklamami leków.
- Grzecznie odmówiłem - przyznaje. - Ale jeśli wziąłbym tę pracę, najprawdopodobniej teraz wylegiwałbym się na jakiejś tropikalnej plaży.
Martwy Nałogowiec uważa, że wielu hakerów, którzy zapracowali na złą reputację DefCon we wcześniejszych latach, teraz dorosło i - jak on sam - rozpoczęło uczciwe kariery specjalistów od zabezpieczeń w znanych firmach z branży nowoczesnych technologii. Ale intratna posada pozostawia hakerom z DefCon dość czasu na to, co Nałogowiec określa jako prawdziwy sens hakowania.
- Tak naprawdę chodzi o pasję dla technologii. To myślenie o tym, jak jeszcze można by jej użyć zamiast tego, co pierwotnie wymyślili jej twórcy - mówi. - Chodzi o garstkę ludzi, którzy mają trochę czasu i pytają: "A czy nie byłoby fajnie zrobić...? "
źródło: www.hacking.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz